Neapolitańczycy okiem Luciano De Crescenzo
Czy Neapol da się zwiedzić? Jasne, jak każde inne miasto. Bierzesz mapę, wybierasz miejsca, wyznaczasz trasę z punktu A do B, do C.
A czy Neapol da się poznać? O, to już inna historia. Bo żeby poznać Neapol, trzeba go poczuć.
Poczuć czyli przestać analizować, oceniać, osądzać. Zostawić w domu stereotypy i “najswojsze” racje. Dać się zaskoczyć, oburzyć, zgorszyć.
Do Neapolu jadę po emocje. Nie znam drugiego miasta, które wzbudza naraz tyle namiętności, zdziwienia, wściekłości i żądzy życia.
Gdzie je zobaczysz? W twarzach i zachowaniu neapolitańczyków. Nie ma poznania Neapolu bez ciekawości jego mieszkańców, bo nic nie wyzwala emocji tak, jak kontakt z drugim człowiekiem. Rozmowa, słuchanie, obserwacja z boku. Wtedy widać cały ten wachlarz.
Miesza się tu wszystko. Wściekłość na strajkującą Circumvesuvianę, brak perspektyw wiecznych studentów, lenistwo, kombinatorstwo, prostota, gościnność, otwartość, miks wiary i zabobonów, desperacka radość życia. Nie da się poznać Neapolu bez dotknięcia tego wszystkiego.
*
Dziś chcę opowiedzieć wam o najlepszej książce o Neapolu, jaką przeczytałam. Najlepszej, bo to nie przewodnik po miejscach a po ludziach. La Napoli di Bellavista. Stworzył ją wybitnie uważny obserwator, pisarz i reżyser, Luciano De Crescenzo.
Gdzieś przeczytałam, że to książka o Neapolu, którego już nie ma. Ja uważam, że jest. Trzeba tylko oderwać wzrok od mapy, telefonu, skręcić raz w lewo, raz w prawo, zgubić się i rozejrzeć dookoła. Usiąść na ławce lub na krawężniku i poprzyglądać się ludziom tak, jak robił to De Crescenzo.
Książka to właściwie pretekst, by spróbować opowiedzieć o tym, jacy są neapolitańczycy i zachęcić was do ćwiczenia uważności podczas swojego wyjazdu. Pobawcie się w obserwatorów i spróbujcie wyłowić z tłumu zachowania, o których wspomina De Crescenzo. Możecie dyskretnie uchwycić je na zdjęciach albo zapisać to, co was zaskoczyło.
*
“Poche persone conoscono i napoletani come veramente sono. Oserei dire che forse nemmeno gli stessi napoletani, quelli della borghesia, ne sanno abbastanza. (…) Provate invece una volta, una volta sola, ad avvicinarvi a una vecchietta di un basso. Attaccate discorso con una scusa qualsiasi, che io so… l’indicazione di una strada… il nome del santo di un’edicola…, e vi incontrerete con una cortesia antica che credevate perduta (…) Entrate in un basso e cominciate a parlare. Per fare amicizia basta vendersi la macchina e camminare a piedi”.
“Niewielu zna neapolitańczyków takimi, jakimi są naprawdę. Ośmielę się powiedzieć, że może nawet sami neapolitańczycy, ci z klasy średniej, wiedzą niewiele. (…) Spróbujcie raz, choć jeden raz, podejść do staruszki z basso. Zacznijcie rozmowę pod jakimkolwiek pretekstem, powiedzmy… wskazanie drogi… imię świętego z kapliczki…, a doświadczycie starodawnej uprzejmości, o której myśleliście, że już przeminęła (…) Wejdźcie do basso i zacznijcie rozmawiać. Aby zdobyć przyjaciół wystarczy sprzedać samochód i chodzić pieszo”.
*
Jacy są neapolitańczycy?
1) Neapolitańczycy to mistrzowie kreatywności
Znacie wyrażenie L’arte di arrangiarsi? Zapamiętajcie je, przyda się w Neapolu nie raz.
Opowiadałam o nim na Facebooku przy okazji zimy:
W dużym uproszczeniu, to sztuka radzenia sobie w każdej sytuacji, kombinowania, dostosowania do okoliczności.
Pomyśleliście kiedyś, że może istnieć taki zawód jak pittore di occhi di pesce czyli artysta, który sprawia, że oczy niesprzedanych ryb wydają się bardziej “żywe”? Lub sprzedawca butów bez pary – le scarpe scompagnate? Gdy się w nich idzie nie widać różnicy, a gdy się zatrzymujemy, wystarczy nałożyć stopę na stopę i nikt się nie zorientuje, że mamy dwa różne buty.
Luciano De Crescenzo opisuje wiele takich zawodów. Niektóre, jak l’uomo sfondo – człowiek tło (pomocnik fotografa, który trzymał białe prześcieradło za osobami fotografowanymi), wyparła technologia.
“Neapol 1935-1940. Po raz pierwszy spotkałem się z l’arte di arrangiarsi kiedy poznałem Cenzino. Wysoki, chudy, w za krótkim płaszczu (rękawy ledwie przykrywały łokcie). Cenzino był gotowy do wykonywania przeróżnych zleconych zadań. Jego motto brzmiało: “Oto Cenzino, do waszych usług!” Antykwariusz, hydraulik, tapicer, stolarz bez narzędzi, domowy fryzjer, pośrednik ślubny, naprawiacz okiennic, dodatkowy kelner, przewoźnik mebli w dniu 4 maja, fałszywy świadek w dobrej wierze (sic), tu się zatrzymam, bo nie dam rady wymienić wszystkich zawodów Cenzino. Co jakiś czas przychodził do nas z paczką w ręku, z czymś do sprzedania, interesem, który tylko my mogliśmy docenić. Najczęściej chodziło o słoik domowego smalcu albo butów. Znał na pamięć numery obuwia wszystkich mieszkańców Santa Lucia”.
*
Dziś też wypatrzycie w tłumie wiele takich kreatywnych osobistości, ulicznych artystów czy sprzedawców (pot. venditore abusivo) towarów wszelkiej maści, którzy zachęcając do zakupów opowiadają przy okazji historię swojego życia.
Nieprzypadkowo użyłam słowa abusivo (bezprawny, nielegalny). Jest w Neapolu pewien zawód – instytucja, który wielu postrzega jako problem, ale nikt nie znalazł na niego rozwiązania. Il parcheggiatore abusivo – “nielegalny parkingowy”, zetkniecie się z nim pewnie chcąc zaparkować na mieście, zwłaszcza wieczorem.
W dużym skrócie, chcecie zaparkować, a uczynny pan wskazuje wam wolne miejsce. Oczywiście nie za darmo, ale za drobną składkę, za którą zerknie na wasz samochód i zadba, by nikt go “przypadkiem” nie porysował. Neapolitańczycy klną pod nosem, ale na wszelki wypadek rzucają euro, a w piątkowe i sobotnie wieczory, gdy wyjątkowo trudno zaparkować w centrum, sami pytają, czy w “strefie parkingowego” nie znajdzie się jakieś miejsce.
Jako pasażer zetknęłam się z tym nie raz i już mnie nie dziwi. Na każdym kroku jest tyle absurdów, że ludzie traktują je jak składnik krajobrazu. Może dlatego tak trudno coś zmienić?
P.S. Jak najlepiej poznawać Neapol? Pieszo!
“Jak się pan nazywa?”
“Ernesto, autoryzowany, nielegalny stróż parkingowy”
“Jak to autoryzowany? Autoryzowany przez kogo?”
“Przez innych bezprawnych, proszę pana.”
“I od jak dawna wykonuje pan ten zawód?”
“Od 25 lat, ale teraz jestem już stary i oddaję miejsce mojemu synowi Salvatore, jest pierworodny, należy mu się. Widzi pan, bycie parkingowym w dzisiejszych czasach jest zbyt pracochłonne. To nie tak jak kiedyś, gdy ktoś tylko pilnował i to wystarczyło. Teraz klient zostawia samochód na środku drogi i mówi: “Ernè, zajmij się nim”, a ja co mam zrobić? Ja nie mam nawet prawa jazdy. Mój syn Salvatore to inna sprawa: on prowadzi, robi manewry, a klientela jest zadowolona. Bo ja tutaj, proszę pana, bez urazy, trzymam miejsca dla klientów, najlepszych adwokatów z Neapolu”.
*
L’arte di arrangiarsi to nie tylko ciekawe zawody i sposoby zarabiania na życie. To kreatywne podejście do codziennych wyzwań, np. zagospodarowania przestrzeni, której w centrum nie jest za dużo.
2) Urodzeni kierowcy
Wszyscy moi znajomi, którzy na urlopie wjechali do Neapolu samochodem, solidarnie zapowiedzieli, że to ostatni raz. Za duży stres. Dla turystów, bo dla neapolitańczyka to luz. Jeździłam jako pasażer na skuterze z modlitwą o życie na ustach i siedziałam w samochodzie, gdy ktoś do nas dobił. Kolega nie wyszedł nawet sprawdzić, czy coś się stało. W sumie, jedna ryska w tę czy w drugą stronę, co za różnica?
Cała rodzina na jednym skuterze?
Korek, bo kierowca zobaczył znajomego, zatrzymał auto na środku drogi i wyszedł się z nim przywitać?
Parkowanie w doppia fila czyli w drugiej linii?
Dwa samochody i trzy skutery, które cisną się obok siebie na dwóch pasach?
To wszystko jest w Neapolu normą, nie raz przekonacie się o tym na własne oczy.
Tu też trzeba oddać neapolitańczykom honor i powiedzieć, że są dobrymi kierowcami. Mają niezły refleks, bo sytuacja na drodze wymaga uważności. A ich stosunek do sygnalizacji i znaków? To już osobna historia:
“Światło zmienia się na czerwone. Samochody bez wahania przejeżdżają dalej. Taksówka, w której jadę też ze spokojem ignoruje sygnał i swobodnie przejeżdża. Uśmiecham się w środku i próbuję zrozumieć, jakie powody mogą kryć się za tym zachowaniem. Gdy tak tworzę swoje hipotezy i formułuję teorie o odrzucaniu imperatywu kategorycznego, taksówkarz, jakby czytając w moich myślach, odwraca się i mówi:
“Proszę pana, dla nas- neapolitańczyków- światło czerwone nie jest zakazem, jest radą. Tak, jakby nam mówiło: “Synu, ja pokazuję czerwone, ty możesz zrobić, co uznasz za właściwe. Oczywiście… rób to ostrożnie! Jeśli jednak chcesz się zatrzymać, co mogę ci powiedzieć? Zatrzymaj się. W tym jednak przypadku, radzę ci zachować pełną ostrożność, bo ci, którzy są za tobą nie spodziewają się tego i mogą do ciebie dobić”.
“A co mówi światło zielone?”
“Mówi: Chłopcze, zgodnie z prawem droga wolna, ale nie ufaj. Zawsze pamiętaj, że z drugiej strony są ci, którzy przejeżdżają na czerwonym. Zrób tak: najpierw spójrz w prawo i w lewo i, jeśli nie widzisz nikogo, przejedź.”
“A żółte?”
“Nie, to nic nie mówi. Trzymamy je… dla zabawy”.
3) Neapolitańczycy to nauczyciele cieszenia się życiem
Pamiętam jak pokazywałam przyjaciółce zdjęcia z wyjazdu do Neapolu i na Wybrzeże Amalfi. Powiedziała, że w tak pięknym miejscu na pewno nikt nie cierpi na depresję. Bardzo mi to zdanie zazgrzytało, bo akurat w tamtym czasie moim przewodnikiem był chłopak z Couchsurfing – Renato. Renato, gdy się śmiał, miał najgłębsze dołeczki w policzkach, jakie widziałam, cieszył się życiem jak dziecko. Gdy miał dobry dzień, a leki działały. Bo Renato cierpiał też na depresję, którą leczył od lat.
Nie raz słyszałam, że Włosi na Południu to mają życie. Piękne krajobrazy, doskonałe jedzenie, dużo słońca, wolne tempo życia, dolce vita. Żyć, nie umierać. To żadna sztuka świetnie się bawić, gdy wszystko idzie jak po maśle, sztuką jest cieszyć się pomimo trudności i za to podziwiam neapolitańczyków. Mówię na to “desperacka” radość życia, bo to radość pomimo miliona problemów, społecznych, ekonomicznych, codziennych.
*
“Personalmente sono convinto che il “comico” sia solo un vestito che il napoletano indossa per coprire in qualche modo i suoi mille problemi. L’umorismo napoletano, quello vero, quello di Eduardo, di Totò e di Raffaele Viviani ha sempre avuto come fondale di scena la tragedia del sopravvivere quotidiano.”
“Jestem przekonany, że “komizm” to tylko ubranie, które neapolitańczyk zakłada, by przykryć tysiące swoich problemów. Poczucie humoru, to prawdziwe, w wykonaniu Eduardo, Totò i Raffaele Viviani zawsze miało u swojej podstawy tragedie codziennego życia”.
*
Neapolitańczycy to świetni aktorzy, dużo krzyczą i gestykulują. Czasem mam wrażenie, że gdy coś zrobią i nikt tego nie widzi, to się nie liczy i muszą powtórzyć swoją scenę głośniej, by mieć pewność, że nie przeszła bez echa. Jeśli nie zauważycie takich zachowań na ulicy (w co szczerze wątpię!), to idźcie na obiad do trattorii “Da Nennella”, której właściciel, Ciro, opanował sztukę robienia show do perfekcji.
4) Dociekliwi i gościnni gospodarze
Gdy przyjedziecie do Neapolu latem, bez trudu zauważycie, że życie toczy się tu praktycznie na ulicy. Drzwi basso (domów na poziomie ulicy) otwarte są na oścież. Spacerujecie i widzicie, co jest w środku, jaki jest wynik meczu, co pani domu gotuje na obiad i o czym rozmawia z rodziną.
Powód jest bardzo praktyczny, w basso jest ciemno i bywa, że w całym mieszkaniu jest tylko jedno okno. Tak przynajmniej było w basso, w którym miałam okazję pomieszkać – musiałam zapalać lampę nawet w ciągu dnia.
Gdy jest ciepło, ludzie otwierają drzwi na oścież żeby wpuścić trochę światła, przewietrzyć i dlatego, że traktują ulicę jak przedłużenie domu.
Życie na zewnątrz toczy się do późnych godzin nocnych i biorą w nim udział dzieci.
Brak anonimowości ma swoje plusy. Zabłądziliście i szukacie drogi w gąszczu uliczek? Prędzej czy później usłyszycie pytanie o to, czego szukacie. Gdy podniesiecie głowę okaże się, że to jakaś pani, która obserwuje was od dłuższego czasu. Zawsze możecie też zapytać ludzi siedzących przy basso. Neapolitańczycy swoimi krzykami i szorstkim dialektem robią wrażenie surowych, ale to pomocni i życzliwi ludzie. Jak trzeba, odprowadzą was na miejsce, a przy okazji zapytają skąd jesteście, co tu robicie, gdzie i po co idziecie.
Raz siedziałam w kościele obok starszej pani, która przyglądała mi się intensywnie. W końcu nie wytrzymała, szturchnęła mnie w połowie kazania i zapytała: “Przyjechałaś tu do pracy?” Długo wytrzymała!
Ciekawostka: plotka po neapolitańsku to o nciucio i najpewniej odnosi się do dźwięków szeptania z ucha do ucha.
*
Oprócz tego, że przepytają dokładniej niż profesor w czasie sesji, to jeszcze pomogą. Pokażą na migi, zaprowadzą na miejsce, skonsultują sprawę ze wszystkimi sąsiadami. Gdy nasi znajomi dowiedzieli się, że przyjeżdżam do Neapolu sama, zorganizowali wszystko. Paola odebrała mnie z lotniska, Vincenzo zabrał na aperitivo, Marialaura odprowadziła do teatru San Carlo, a Luigi zaprosił na obiad w przerwie w pracy. Chciałam spędzić trochę czasu sama? Łeee, przecież bycie samemu jest takie smutne.
Zapamiętajcie kilka prostych zasad. Relacje to priorytet, rodzina jest najważniejsza, zawsze jest czas na kawę z przyjacielem, niedzielnego obiadu nie załatwia się w mniej niż trzy godziny i tak, macie jeszcze miejsce na deser.
“Pierwszą rzeczą, którą zauważycie jest to, że nikt nie zażąda od was pieniędzy, przeciwnie, będą się ścigać w zaoferowaniu wam czegoś. Po kilku wizytach przekonacie się nawet, że odmawianie jest dość skomplikowane.
“Zrobię panu kawy.”
“Dziękuję, ale właśnie wypiłem jedną.”
“Kieliszeczek czegoś mocniejszego?”
“Dziękuję, nie piję.”
“No to niech pan weźmie chociaż roccocò” (rodzaj ciastka)
“Dziękuję, naprawdę, idę na obiad.”
“To zostawi pan sobie na później”.
*
5) Wierni kibice
Chcecie zwiedzić Neapol we względnej ciszy? Wybierzcie się na spacer w trakcie meczu Napoli. W tym czasie ulice pustoszeją, a sprzedawcy opuszczają rolety małych sklepów do połowy, bo chcą obejrzeć rozgrywki w spokoju. Interesuje was wynik? Spokojnie, będziecie słyszeć, gdy padnie gol.
*
6) Religijni i zabobonni
Religijność neapolitańczyków to ciekawy temat do obserwacji i materiał na osobny post.
Procesje z chorągwiami, relikwie ze skraplającą się krwią, “krzesło płodności”, kapliczki na każdym kroku. Można by pomyśleć, że mieszkańcy Neapolu są bardzo religijni, ale tu na każdym kroku sacrum miesza się z profanum, wiara z zabobonami.
Tłumy wiernych i gapiów biorą udział w ceremonii cudu św. Januarego, gdy jego krew zmienia formę na płynną. Wróży to względny spokój dla miasta. Babcie modlą się o cud, ale lepiej niech Święty się z nim nie ociąga, bo usłyszy, co zniecierpliwiony tłum o tym myśli.
A jeśli on nie pomoże? To może któryś z pozostałych patronów miasta. Bo Neapol patronów ma jedynie… 52. Jak powiedziała nam dziewczyna pracująca w katakumbach San Gennaro: “Jeśli jeden święty nam nie pomoże, to modlimy się do innego. Mamy w kim wybierać, w końcu ktoś nas wysłucha.”
Nawet święci muszą się tu wkupić w łaski.
***
“Il “miracolo” di San Gennaro ha un calendario preciso, sicuro, molto più attendibile degli orari di partenza dell’Alitalia (…) Sembra, ma non ne sono sicuro, che ci siano altri undici santi capaci di scioglierre il proprio sangue. Tra questi Santa Patrizia, Santo Stefano, San Luigi Gonzaga e Sant’Alfonso dei Liguori. Dieci di questi santi si trovano a Napoli e uno, San Pantaleone compie il suo miracolo a Roma. Nessuno di loro però è mai riuscito ad avere un seguito come San Gennaro. Questione di leadership.”
“Cud” świętego Januarego ma porę dokładną, pewną i bardziej wiarygodną niż rozkład odlotów Alitalia (…) Wydaje się, ale nie jestem pewien, że jest jedenastu innych świętych, którzy mogą skroplić swoją krew. Między nimi, św. Patrycja, św. Stefan, św. Ludwik Gonzaga i św. Alfons Liguori. Dziesięciu z nich znajduje się w Neapolu, a jeden, św. Pantaleon, spełnia swój cud w Rzymie. Żaden z nich jednak nie ma tylu zwolenników jak św. January. Kwestia przywództwa”.
***
*
Neapolitańczycy są oswojeni z zaświatami i mają bardzo poufały stosunek do śmierci. Traktują dusze czyśćcowe jak pośredników. Modlą się za nie, a w zamian proszą o coś dla siebie, czasem o zdrowie, czasem o podanie numerów lotto. Chyba tylko tam mógł rozwinąć się zwyczaj adopcji czaszek, o którym opowiadałam przy okazji cmentarza Fontanelle, miejsca, którego zobaczenie bardzo polecam.
Luciano De Crescenzo opowiada nawet o pewnym zawodzie związanym z zakładami – l’assistito. L’assisito to osoba, która wchodziła w kontakt z duszami czyśćcowymi i zdobywała od nich numery, które miały być wylosowane na loterii. Brzmi dziwnie? Może i tak, ale przecież jesteśmy w mieście, w którym nic nie powinno zaskakiwać.
Neapolitańczycy lubią wszelkie loterie, zakłady, obstawianie numerów na podstawie interpretacji snów (la smorfia napoletana) i gry, z których najbardziej znana to la tombolella.
Skoro mowa o tombolelli, to wspomnijmy jeszcze o tym, że mieszkańcy Neapolu są
7) Neapolitańczycy są tolerancyjni
W tombolelli, grze, która odbywa się późnym wieczorem w bassi w Quartieri Spagnoli udział biorą tylko kobiety i femmenèlli.
Il femmenèllo to tak zwana “trzecia płeć Neapolu”. Homoseksualni mężczyźni, którzy ubierają się i zachowują jak kobiety. To nie tylko osoby o określonej orientacji i zachowaniu, ale i postaci obecne w kulturze neapolitańskiej od wieków (także podczas niektórych obchodów religijnych). Femmenèlli są szanowani i powszechnie wierzy się, że ich obecność przynosi szczęście, stąd ich udział w grach.
Neapol od wieków był miejscem, gdzie przyjeżdżali ludzie różnych kultur, religii i języków. Ta różnorodność bardzo mnie zaskoczyła, gdy pojechałam tam po raz pierwszy. Mam wrażenie, że jest tam miejsce dla każdego, a przynajmniej nie spotkałam się z sytuacją, która by temu zaprzeczyła.
*
Od napisania “La Napoli di Bellavista” mija prawie 40 lat. Od tego czasu zniknęło wiele zawodów, wyparła je technologia, ale to co niematerialne- emocje i zachowania nie zmieniają się tak szybko. To nie jest książka o Neapolu, którego już nie ma. Nasi rówieśnicy też tacy są.
Jeśli miałabym opisać współczesnych neapolitańczyków jednym słowem, powiedziałabym, że są dumni.
Gdy patrzę na naszych znajomych, widzę przede wszystkim dumę ze swojego pochodzenia. La napoletanità to coś więcej niż urodzenie się w Neapolu. To czucie się częścią czegoś większego, wspólnoty, która ma za sobą wieki historii, swoje tradycje, język i kulturę.
Neapolitańczycy, z którymi rozmawiałam i których znam kochają to miasto, ale nie bez “ale”. Mówią: “Kocham Neapol, ale… patrz to nie działa; patrz mamy takie problemy; patrz, ile rzeczy musimy pozmieniać w naszym myśleniu; nie dbamy o przestrzeń publiczną; nie pytaj, co będę robić, jak skończę studia… Kocham to miasto i dlatego tyle rzeczy mnie tu wkurza, bo nie jest mi obojętne. Nie chcę stąd wyjeżdżać”.
*
Następnym razem, gdy pojedziecie do Neapolu, dajcie sobie czas żeby to wszystko zobaczyć. Odhaczcie mniej miejsc ze swojej listy, a zobaczcie więcej ludzi. Odpuście kontrolę, sztywne plany. Wkurzcie się, ucieszcie, zachwyćcie, dajcie się wyrwać z letargu. Nie da się poznać Neapolu bez emocji. Nie da się go poznać bez ludzi, którzy tam żyją.
*
Gdy wypisałam cechy i zachowania z “La Napoli di Bellavista”, przeczytałam je Alfonso i zapytałam, czy powinnam coś dopisać.
– A fantazja? Nie ma jej na liście. Napisz, że neapolitańczycy to ludzie z fantazją.
Że też nie wpadłam na to, żeby po trzech latach razem nie wymienić fantazji! ;)
* Wszystkie zdjęcia i cytaty pochodzą z książki “La Napoli di Bellavista” Luciano De Crescenzo.
Gdybyś miał opisać Neapol jedną emocją, co by to było?
Z jakimi cechami i zachowaniami kojarzą ci się neapolitańczycy?
Jeśli znasz włoski – zapraszam się do drugiego tekstu nawiązującego do Luciano De Crescenzo.
A presto!